wtorek, 1 lipca 2014

List od tramwaju!

W oczekiwaniu na oficjalne informacje  Ratusza, napisał do nas zniecierpliwiony i smutny tramwaj! To oczywiście żart na początek wakacji, ale zachęcamy Was do lektury tego niecodziennego listu do redakcji:) Czas na trochę odpoczynku! (co nie oznacza, ze nie będziemy na bieżąco śledzić informacji o tramwajach!)


Dzień dobry, witam Państwa,

Mam na imię Heniek, jestem smutnym tramwajowym wagonikiem. Od kilku lat jeżdżę w warszawskich barwach, codziennie służę mieszańcom stolicy. Jestem niskopodłogowy, mam fajne wyświetlacze i klimę. Świetnie się dogaduję z kumplami z zajezdni, mimo dzielących nas lat! Tak, tak – mam starszych kolegów. Różnica wieku nie gra między nami żadnej roli. Dużo czerpię z ich doświadczenia, wszak ono z wiekiem przychodzi.

Mam marzenia – jak każdy tramwaj. Chciałbym być zawsze czysty, niezawodny i ładny. Chciałbym jeździć na ciekawych trasach, z normalnymi tramwajami wokół siebie. Chciałbym przejechać dużo kilometrów z nienaganną sprawnością. Takie zwykłe, przyziemne kwestie. Jednak przyznam się Państwu, że mam jedno, skryte głęboko w pantografie marzenie. Z nikim jeszcze się nim nie dzieliłem… Chciałbym być metrem. Przepraszam, że zawracam Państwu tym głowę, to głupie. Po prostu musiałem wreszcie z kimś tym się podzielić. Nie mogłem już dusić tego dłużej w sobie. Rozumieją Państwo, nie jest łatwo być tramwajem i żyć ze świadomością, że woli się inne pociągi… takie szybkie, podziemne. Czasem zjeżdżamy (my tramwaje) pod ziemię jako pre-metro lub ot tak zdarza nam się przygodny przystanek pod ziemią. Jednak to nie jest to samo. A być takim Inspiro… Och!
Helmut, mój dobry kolega. To taki wyzwolony metrotramwaj z Niemiec. Kim jest metrotramwaj? To taki tramwaj, który czuje się metrem, ale nadal pozostaje sobą – tramwajem. W porównaniu do zwykłego tramwaju ma mniej przystanków, bezwzględny priorytet na skrzyżowaniach, zawsze wydzielone tory… Nie musi zjeżdżać pod ziemię (i przybierać wielowagonowych gabarytów) i być przez to stereotypowym metrem. Nie musi także dzielić żywota większości zwykłych tramwajów, wobec czego tu także nie jest stereotypowy. Takie combo, połączenie – metrotramwaj.

Z Helmutem poznaliśmy się jakiś czas temu. Często gadamy, opowiadamy sobie o naszych doświadczeniach, zaprzyjaźniliśmy się. Wymieniamy spostrzeżenia dotyczące warszawskich i berlińskich pasażerów i szyn. Płynie w nas podobny prąd, zgadzamy się w wielu kwestiach. Nieustannie ironizując dzielimy się faktami dotyczącymi funkcjonowania w obu stolicach tradycyjnych tramwajów i typowego metra, jak również metrotramwajów (tu raczej tylko on opowiada, bo to u niego bycie metrotramwajem jest normalne) czy też komunikacji miejskiej w ogóle. Nie myślcie Państwo jednak, że jesteśmy monotematyczni – rozmawiamy też dużo o przebudowach ulic, nowych budynkach wokół, podsłuchanych rozmowach na przystanku (w sprawach ważnych bardziej i mniej), a także o tym, co się dzieje z tramwajami po zezłomowaniu. I czy to, jakim jesteś tramwajem ma jakiś wpływ na twoje życie na złomowisku, o ile ono w ogóle istnieje. Wielokrotnie licytujemy się, który z nas ma ciekawszą historię do zaprezentowania. Właściwie stałym elementem naszych dywagacji na poziomie są sprzeczki - głównie o to, który z nas jest lepszy i fajniejszy. Zazdroszczę mu bardzo, że jest takim metrotramwajem, ale przecież mu tego nie powiem.

Ostatnio rozmawialiśmy z Helmutem o metrobusach – toż ci wysmysł! Komuś się gdzieś coś poprzewracało z nimi. Ni to tramwaj, ni metro, ni autobus. Kompletnie nie wiadomo co. Nie wiadomo czego się po takim metrobusie spodziewać, z takimi to najgorzej. Nie jeździ po szynach, a oczekuje, że wydzieli się torowisko dla niego. A nie – przecież on nie wjedzie na tory, więc jakby to nazwać… Asfaltowisko? Sami Państwo widzicie, nawet nie ma takiego słowa! Jeszcze będzie się zarzekał cały czas, że jest przecież zwykłym autobusem. A oczekuje traktowania jak tramwaj… Skandal! Co prawda takie metrobusy żyją sobie gdzieniegdzie na świecie, jednak tutaj jesteśmy z Helmutem w 100% zgodni (jak nigdy) – w naszych miastach nie bardzo jest dla nich miejsce. Dlaczego? Albo jedno, albo drugie. Albo tory, albo asfalt. W miastach o takiej gęstości zaludnienia i liczbie mieszkańców metrobusy są po prostu trochę bez sensu. Aby być metrobusem, trzeba poruszać się wydzielonej specjalnie jezdni. A to bez sensu budować jedną obok drugiej, przeznaczonej dla zwykłych autobusów i samochodów. Wydzielona przestrzeń dla tramwaju – to już co innego.
Metrobusy wymyślono kiedyś z oszczędności, żeby wstrzymać budowę komunikacji szynowej na jakiś czas. Jak wiemy, często taka prowizorka zostawała przyjmowana na stałe. A to taki ekwiwalent komunikacyjnego szczęścia. Czasami, bardzo rzadko, stworzenie metrobusu jest uzasadnione – np. przy większych odległościach. Takie uzasadnienie jest jednak często nadużywane. Teoretycznie jest to tańsze w budowie, jednak na faktyczny rachunek ekonomiczny składa się jeszcze kilka czynników. Pamiętajcie Państwo, że tramwaj ma 2-5 razy dłuższą żywotność w porównaniu do autobusu. Nie oszukujmy się – metrobus to zwykły autobus, który śmiga po wydzielonym asfalcie. Nie ma jakichś tajemnych mocy tylko dlatego, że chce być metrem i zatrzymywać się z mniejszą częstotliwością niż zwykły autobus. Trzeba więc ten tabor częściej wymieniać. Nawierzchnia asfaltowa jest bardziej podatna na zniszczenia niż szynowa. Koszty społeczne poniesione podczas zamknięcia linii na czas remontu to kolejne złotówki ulatujące w przestrzeń. Pamiętajmy jednak, że ewentualny system metrobusu jest często „na przetrzymanie” – trzeba go potem (przynajmniej teoretycznie) przerobić na właściwy system tramwajowy – to generacja kolejnych kosztów. Lepiej więc zbudować linię tramwajową, która od początku jest linią tramwajową. Ewentualnie metrotramwajową.

W Warszawie powstają kolejne linie tramwajowe. Próba zastąpienia ich metrobusami musi spalić na panewce. Bo niezależnie od umiejscowienia nowej linii na mapie stolicy, będzie ona połączona z istniejącą infrastrukturą. W postaci metrobusu jest to w wielu przypadkach niewykonalne, jakoś nie wyobrażam sobie ulicy Banacha z torowiskiem I jezdnią I osobną jezdnią dla metrobusu. Taka sama sytuacja odbyłaby się na Puławskiej. A na Bitwy Warszawskiej? Dwie jezdnie obok siebie i osobne przystanki autobusowe dla dwóch typów linii? A jak miałby on przejechać przez Pole Mokotowskie? Tramwaj na pewno wygrywa estetyką. I człowiek nie ma mdłości, jak nim jedzie. Z autobusami bywa różnie. A z metrobusami to już w ogóle, nigdy nie wiadomo o co im chodzi.

Moim marzeniem jest pojechanie linią tramwajową z Dworca Zachodniego do Wilanowa. Póki co – nie mogę. Chociaż mi to obiecują od wielu lat, nadal przede mną wiele ograniczeń. Obiecują otwarcie nowych perspektyw, nowych tras albo po prostu milczą. Coś się dzieje w tym kierunku, ale nadal wolno. Chciałbym dojeździć czasów, w których tramwaje takie, jak ja, marzące o czymś innym niż cała reszta, mogły swobodnie wyjeżdżać z zajezdni i codziennie szczęśliwie jechać od pętli do pętli. Metrem pewnie nigdy nie zostanę, jednak gdybym miał szansę pojeździć na takiej nowiutkiej trasie… Miałbym taką namiastkę bycia metrotramwajem. Szybkim, nowoczesnym, łączącym dalsze tereny miasta z centrum, z priorytetem na skrzyżowaniach. Miałbym namiastkę bycia takim fajnym tramwajem, jakim jest Helmut.

Pozdrawiam Państwa serdecznie! Do zobaczenia na torach!


Tramwaj Heniek