Dzień dobry, witam Państwa,
Mam na imię Heniek, jestem smutnym tramwajowym
wagonikiem. Od kilku lat jeżdżę w warszawskich barwach, codziennie służę
mieszańcom stolicy. Jestem niskopodłogowy, mam fajne wyświetlacze i klimę. Świetnie
się dogaduję z kumplami z zajezdni, mimo dzielących nas lat! Tak, tak – mam
starszych kolegów. Różnica wieku nie gra między nami żadnej roli. Dużo czerpię
z ich doświadczenia, wszak ono z wiekiem przychodzi.
Mam marzenia – jak każdy tramwaj. Chciałbym być
zawsze czysty, niezawodny i ładny. Chciałbym jeździć na ciekawych trasach, z
normalnymi tramwajami wokół siebie. Chciałbym przejechać dużo kilometrów z
nienaganną sprawnością. Takie zwykłe, przyziemne kwestie. Jednak przyznam się
Państwu, że mam jedno, skryte głęboko w pantografie marzenie. Z nikim jeszcze
się nim nie dzieliłem… Chciałbym być metrem. Przepraszam, że zawracam Państwu
tym głowę, to głupie. Po prostu musiałem wreszcie z kimś tym się podzielić. Nie
mogłem już dusić tego dłużej w sobie. Rozumieją Państwo, nie jest łatwo być
tramwajem i żyć ze świadomością, że woli się inne pociągi… takie szybkie,
podziemne. Czasem zjeżdżamy (my tramwaje) pod ziemię jako pre-metro lub ot tak
zdarza nam się przygodny przystanek pod ziemią. Jednak to nie jest to samo. A
być takim Inspiro… Och!
Helmut, mój dobry kolega. To taki wyzwolony metrotramwaj
z Niemiec. Kim jest metrotramwaj? To taki tramwaj, który czuje się metrem, ale
nadal pozostaje sobą – tramwajem. W porównaniu do zwykłego tramwaju ma mniej przystanków,
bezwzględny priorytet na skrzyżowaniach, zawsze wydzielone tory… Nie musi
zjeżdżać pod ziemię (i przybierać wielowagonowych gabarytów) i być przez to
stereotypowym metrem. Nie musi także dzielić żywota większości zwykłych
tramwajów, wobec czego tu także nie jest stereotypowy. Takie combo, połączenie
– metrotramwaj.
Z Helmutem poznaliśmy się jakiś czas temu. Często
gadamy, opowiadamy sobie o naszych doświadczeniach, zaprzyjaźniliśmy się.
Wymieniamy spostrzeżenia dotyczące warszawskich i berlińskich pasażerów i szyn.
Płynie w nas podobny prąd, zgadzamy się w wielu kwestiach. Nieustannie
ironizując dzielimy się faktami dotyczącymi funkcjonowania w obu stolicach
tradycyjnych tramwajów i typowego metra, jak również metrotramwajów (tu raczej
tylko on opowiada, bo to u niego bycie metrotramwajem jest normalne) czy też
komunikacji miejskiej w ogóle. Nie myślcie Państwo jednak, że jesteśmy
monotematyczni – rozmawiamy też dużo o przebudowach ulic, nowych budynkach
wokół, podsłuchanych rozmowach na przystanku (w sprawach ważnych bardziej i
mniej), a także o tym, co się dzieje z tramwajami po zezłomowaniu. I czy to,
jakim jesteś tramwajem ma jakiś wpływ na twoje życie na złomowisku, o ile ono w
ogóle istnieje. Wielokrotnie licytujemy się, który z nas ma ciekawszą historię
do zaprezentowania. Właściwie stałym elementem naszych dywagacji na poziomie są
sprzeczki - głównie o to, który z nas jest lepszy i fajniejszy. Zazdroszczę mu
bardzo, że jest takim metrotramwajem, ale przecież mu tego nie powiem.
Ostatnio rozmawialiśmy z Helmutem o metrobusach –
toż ci wysmysł! Komuś się gdzieś coś poprzewracało z nimi. Ni to tramwaj, ni
metro, ni autobus. Kompletnie nie wiadomo co. Nie wiadomo czego się po takim
metrobusie spodziewać, z takimi to najgorzej. Nie jeździ po szynach, a
oczekuje, że wydzieli się torowisko dla niego. A nie – przecież on nie wjedzie
na tory, więc jakby to nazwać… Asfaltowisko? Sami Państwo widzicie, nawet nie
ma takiego słowa! Jeszcze będzie się zarzekał cały czas, że jest przecież
zwykłym autobusem. A oczekuje traktowania jak tramwaj… Skandal! Co prawda takie
metrobusy żyją sobie gdzieniegdzie na świecie, jednak tutaj jesteśmy z Helmutem
w 100% zgodni (jak nigdy) – w naszych miastach nie bardzo jest dla nich
miejsce. Dlaczego? Albo jedno, albo drugie. Albo tory, albo asfalt. W miastach
o takiej gęstości zaludnienia i liczbie mieszkańców metrobusy są po prostu
trochę bez sensu. Aby być metrobusem, trzeba poruszać się wydzielonej
specjalnie jezdni. A to bez sensu budować jedną obok drugiej, przeznaczonej dla
zwykłych autobusów i samochodów. Wydzielona przestrzeń dla tramwaju – to już co
innego.
Metrobusy wymyślono kiedyś z oszczędności, żeby
wstrzymać budowę komunikacji szynowej na jakiś czas. Jak wiemy, często taka
prowizorka zostawała przyjmowana na stałe. A to taki ekwiwalent komunikacyjnego
szczęścia. Czasami, bardzo rzadko, stworzenie metrobusu jest uzasadnione – np.
przy większych odległościach. Takie uzasadnienie jest jednak często nadużywane.
Teoretycznie jest to tańsze w budowie, jednak na faktyczny rachunek ekonomiczny
składa się jeszcze kilka czynników. Pamiętajcie Państwo, że tramwaj ma 2-5 razy
dłuższą żywotność w porównaniu do autobusu. Nie oszukujmy się – metrobus to
zwykły autobus, który śmiga po wydzielonym asfalcie. Nie ma jakichś tajemnych
mocy tylko dlatego, że chce być metrem i zatrzymywać się z mniejszą
częstotliwością niż zwykły autobus. Trzeba więc ten tabor częściej wymieniać.
Nawierzchnia asfaltowa jest bardziej podatna na zniszczenia niż szynowa. Koszty
społeczne poniesione podczas zamknięcia linii na czas remontu to kolejne
złotówki ulatujące w przestrzeń. Pamiętajmy jednak, że ewentualny system
metrobusu jest często „na przetrzymanie” – trzeba go potem (przynajmniej
teoretycznie) przerobić na właściwy system tramwajowy – to generacja kolejnych
kosztów. Lepiej więc zbudować linię tramwajową, która od początku jest linią
tramwajową. Ewentualnie metrotramwajową.
W Warszawie powstają kolejne linie tramwajowe.
Próba zastąpienia ich metrobusami musi spalić na panewce. Bo niezależnie od
umiejscowienia nowej linii na mapie stolicy, będzie ona połączona z istniejącą
infrastrukturą. W postaci metrobusu jest to w wielu przypadkach niewykonalne,
jakoś nie wyobrażam sobie ulicy Banacha z torowiskiem I jezdnią I osobną
jezdnią dla metrobusu. Taka sama sytuacja odbyłaby się na Puławskiej. A na
Bitwy Warszawskiej? Dwie jezdnie obok siebie i osobne przystanki autobusowe dla
dwóch typów linii? A jak miałby on przejechać przez Pole Mokotowskie? Tramwaj
na pewno wygrywa estetyką. I człowiek nie ma mdłości, jak nim jedzie. Z
autobusami bywa różnie. A z metrobusami to już w ogóle, nigdy nie wiadomo o co
im chodzi.
Moim marzeniem jest pojechanie linią tramwajową z
Dworca Zachodniego do Wilanowa. Póki co – nie mogę. Chociaż mi to obiecują od
wielu lat, nadal przede mną wiele ograniczeń. Obiecują otwarcie nowych
perspektyw, nowych tras albo po prostu milczą. Coś się dzieje w tym kierunku,
ale nadal wolno. Chciałbym dojeździć czasów, w których tramwaje takie, jak ja,
marzące o czymś innym niż cała reszta, mogły swobodnie wyjeżdżać z zajezdni i
codziennie szczęśliwie jechać od pętli do pętli. Metrem pewnie nigdy nie
zostanę, jednak gdybym miał szansę pojeździć na takiej nowiutkiej trasie…
Miałbym taką namiastkę bycia metrotramwajem. Szybkim, nowoczesnym, łączącym
dalsze tereny miasta z centrum, z priorytetem na skrzyżowaniach. Miałbym
namiastkę bycia takim fajnym tramwajem, jakim jest Helmut.
Pozdrawiam Państwa serdecznie! Do zobaczenia na
torach!
Tramwaj Heniek